niedziela, 24 lutego 2019

4. MĘSKIE PISANIE


KAZIMIERZ DZIADOSZ, ROMAN CZARNECKI, WITOLD STANKIEWICZ,







Pierre Bonnard




KAZIMIERZ DZIADOSZ

Jesteśmy
Jesteśmy igraszką słonecznego lata,
Promieniem słońca i kroplą rosy,
Wysączonej z lat niepewności i
nadziei,
Naszych bezsłonecznych dni,

Podążam za Tobą
Pamięcią każdego słowa i gestu,
Każdego kwiatu w Twoich dłoniach,
I śladu uległej trawy...
Każdego bolesnego milczenia.

I jak na lotnych piaskach naszych dni,
Boję się zagubić słoneczne godziny,
Czas, który nas stworzył,
Czy tylko odnalazł?
Czas, który dał kropli rosy
Złoty promień
Z nadzieją na
Spełnienie......

Jesień
Jesień strumieniem złotych liści
płynie przez ścieżki,
gdzie ślady nasze zostały w zieleni traw,
ogrzanych ciepłem Twego ciała,
Gdzie słonce tkało pośród naszych cieni
dywan miłości,
gdzie miłość cała
była słońcem naszym, naszych oczu blaskiem,
żyła życiem łąk kwietnych,
rozśpiewanym lasem,
czułością dłoni naszych
i zapamiętaniem....

Dziś te obrazy noszę pod powieką
i z wiarą serca, że jesień, co płynie
przez ciche pola pozłacaną rzeką,
powróci czasem zieleni i słońca.
I będą znowu dla nas grały trawy,
wpłyniemy znowu w uścisku swych dłoni
w pola rumianków i drogę słoneczną,
która nie będzie miała końca.
Jesień już płynie,
a w nas tyle słońca......

Jesteś
Jesteś...
Mój horyzont z lasu Twoich rzęs,
Słońca Twego uśmiechu,
Ciepła Twego serca
Jesteś moim celem
Zagubionej drogi.
Jesteś -
Moje dni świtem i zachodem
Spięte Twoim obrazem,
Biegną kalendarzem
Naszych spotkań,
Mojego czekania.
Jesteś -
Każda chwila oddalenia
to jakby życie odłożyć
na czas jego spełnienia
w Twoim ogrodzie marzeń rozkwitłych.....
Moje drogi i bezdroża
zbiegają się w Tobie -
Przemierzam je codzienną tęsknotą.
Jesteś -
Mój ułożony świat, który rozsypał się
w miliony chwil
zbieram i układam w nową drogę....
do Ciebie.
Jesteś -
Stworzony przez Ciebie
jestem przez Twoje istnienie...
Bądź...
Bądź moim słońcem
Bądź dla siebie i dla mnie....
Bądź dla nas....
Bądź!
KAZIMIERZ DZIADOSZ

***

ROMAN CZARNECKI

TY
Tak trudno nie myśleć, bo przecież jesteś.
Tak trudno nie uśmiechać się, bo przecież myślę.
Tak trudno być cicho, bo przecież serce woła.
Tak trudno nie tęsknić, bo przecież dalekaś taka.
Jesteś myślami w kolorach, o barwach radosnych,
Jesteś radością niebieską, w kolorze nieba i chmurek.
Jesteś mgłą która do ciała przywiera, a niewidoczna,
Jesteś zielenią trawiastych łąk, pełnych kwiatów polnych.
Nawet nie wiesz, że jesteś tym wszystkim,
Nawet nie wiesz, żeś radości przyczyną.
Nawet nie wiesz, żeś nazwana wszystkim co piękne.
Nawet nie wiesz, że dla ciebie inni żyć chcą.
Zielona Góra, dnia 29.10.2018 r

JEJ MALOWANIE
Z głową pełną barw i pełna niewiary w siebie,
Zamyślona z pustką w duszy, przed paletą siadła.
W drobnej dłoni pędzel w bezruchu zastygł,
Zamglone oczy utkwiła w dali, której nikt nie dostrzega.

Nagle ruch pędzla kwiatem zakwita.
Szaleństwo łąki paletę pokrywa.
Błyski w oczach i radość na ustach,
Serce przyspiesza, a dusza na wolność się rwie.

Czekałaś nieświadoma na tę chwilę, jak na powietrze.
Barwę ciszy jednym ruchem w radość przemieniasz.
Całą sobą, szczęście i trud malowania wyrażasz.
Nagle twoje malowanie poezją barw zakwita.

MASZ SZANSĘ   
Nie mówić nic, to milczeć o wszystkim. 
To milczący krzyk, to łzy, które nie mogą płynąć po policzkach. 
To radość smutna, to szczęście nieszczęśliwe. 
A jednak radość, choć cicha to godna zazdrości.

Nie będzie czekał na nas czas, życie jedno nam dane.
Możesz przesiedzieć, przegapić, nie chwycić tej szansy.
Zapytasz kiedyś samego siebie, po co to życie było ?
Możesz ziarenko szansy rozdeptać, możesz jednak je zasiać.

Nie wierzysz, ale pytanie powróci, co z daną Ci szansą ?
I co powiesz sam sobie ? Co czujesz, co masz ?
Życie zaskakuje, ale pozwala wybierać. Masz szansę !
Nie zmarnuj, nie rozdepcz. Drugiej może już nie być…!

TANIEC
Otaczał nas gwar rozmów,
Jak szum morza słyszany z brzegu.
Kiedy nagle – przez salę dźwięk przeszedł,
jak rwąca fala morskiej wody.

I znowu, najpierw ostrożnie,
Jakby dla próby. Potem gwałtownie i głośno.
I jak wielka fala wody, ten dźwięk na parkiet
Porywać  zaczął pary siedzące.

Kolejnych gości spychać zaczął do tańca.
Delikatne dźwięki instrumentów
Przetaczały się po parkiecie. 
Tańczących ogarnęła  wszechobecna już muzyka. 

Tańczące pary, wiele różnych par.
Jedne wpatrzone w siebie, 
Inne, obojętnie wodzące wzrokiem po sali.
I tych dwoje – patrzących tylko na siebie.

On wpatrzony w nią, jak w cud natury,
Ona z miną radosną, ale zakłopotaną.
Nie widzą nikogo. Tańczą tylko dla siebie
Ten taniec niewypowiedzianych uczuć.

Ona z tajemniczym uśmiechem na ustach
I czułym spojrzeniem, którym go darzy.
On  pełen nadziei, uczucie tańcowi powierzył,
Jak niosącej ratunek szalupie.

Jej filigranowa sylwetka zdaje się nie tańczyć,
A płynąć na falach czarodziejskiej muzyki.
On wpatrzony w jej oczy, jakby szukający ratunku.
Zdaje się być jej łodzią i sterem zarazem.

Nagle, tańczące wokół pary zatrzymują się,
Jak żaglówki  pozbawione wiatru.
Cichnie muzyka, stopniowo, powoli,
Jak cofająca się z brzegu morska fala.

Na parkiecie, jak na pustej plaży, 
Tylko tych dwoje zaskoczonych ciszą.
Wolno, ale nieubłaganie odprowadza ją
Do obcego mu stolika.

Jego twarz, jak książka, z której wyczytać można
I radość wielką, i smutek ogromny na przemian.
Ona zakłopotana, już bez radości,
Tylko tym czułym spojrzeniem nadzieję mu pozostawia.

STAŃ I POSŁUCHAJ
Słyszysz ? Ptaki usnęły już.
Cisza przywiera do naszych ciał.
Lekki szum wiatru, który w liście wpadł.
Słyszysz ? Nasze serca się budzą.

Cisza osiada na nas kroplami mgły.
Lekki wiatr szarpie twoją sukienkę.
Słyszysz ? Nasze oddechy przyspieszyły.
Cisza mrokiem do nas dociera.

Lekki dotyk ciemności dreszczem przechodzi.
Słyszysz ? Serca nasze młotami brzmią.
Cisza spragnione dłonie nam splata.
Lekki zamęt się wkradł. Czy to już …?

RADOŚĆ
Jest radość, której wypowiedzieć się nie da.
Nie jest wielka, hałaśliwa, rzucająca się w oczy.
To radość, która jak śnieg w bezwietrzną noc osiada na ziemi.
To ona osiada na sercu i bierze cię w posiadanie.
Ta radość powoduje, że uśmiechem obdarowujesz
wszystkich wokół.
I kto jest przyczyną tego ? No kto

M A R I O N E T K I
Marionetki, marionetki, przytakują, nadskakują,
Dla zaszczytów, dla kariery, godzą się na każde zło.
Swemu panu, albo pani w oczy patrzą, nic nie mówią.
Są, jak pieski, mierne, bierna ale wierne im.

Marionetki, marionetki, brak odwagi cechą ich.
Dla zaszczytów, dla orderów nie chcą wcale prawdy znać.
Przytakują bezrozumnie, ale zawsze, zawsze stadnie,
Z tą nadzieją, że im znowu skapnie coś.

Marionetki, marionetki, nie potrafią myśleć same,
Każde słowo z ust spijają swemu panu, albo pani,
Nawet gdyby tamci chcieli bzdury pleść.
Tworzą dworek, zawsze razem, zawsze w grupie.

Marionetki, marionetki, przytakują, nadskakują, taka rola ich.
Pan tchórzliwym typkiem jest, przygnieciony kompleksami.
Sam jest niczym, nic nie znaczy, potrzebuje taki dwór.
Otoczony klakierami musi być, bo inaczej nie potrafi już.

Marionetki, marionetki, dworem swego pana, albo pani są.
Chodzą stadnie, swego pana, albo pani śledząc każdy krok.
Wzrok wpatrzony, kark zgarbiony, kiedy pan, lub pani daje głos.
Wystraszeni, zagubieni, ale zawsze czujni by podlizać się.

Marionetki, marionetki, wysyp mamy duży ich.
Wokół plenią się jak chwasty, często plagą stają się.
Nie chcą myśleć, nie chcą mówić, wolą w cieniu być.
W cieniu pana, lub swej pani przeżywają uniesienia.

Marionetki, marionetki, wszędzie pełno ich, przytakują, nadskakują.
Znamy wiele marionetek, one chlubą swego pana lub swej pani są.
Stań na chwilę, popatrz wokół, może marionetką zostać chcesz ?
Marionetki, marionetki, czy są także pośród nas ?
WARTO
Po cóż mi oczy, skoro zobaczyć nie mogę…?
Po cóż mi uszy, skoro usłyszeć nie mogę…?
Po cóż mi dłonie, skoro dotykać nie mogę…?
Po cóż mi serce, skoro bić nie ma dla kogo…?   

Po cóż telefon, skoro dzwonić nie mogę…?
Po cóż mi pióro, skoro pisać nie mogę…?
Po cóż list pisać, skoro nikt go czytać nie będzie…? 
Po cóż to wszystko, skoro nie ma dla kogo…? 

Po cóż nadzieja ?  Bo ostatnia umiera !
Po cóż marzenia ? By spełniać się mogły !
A więc jesteś wśród tłumów, a więc szukać cię trzeba... !
Może przeczytasz i zadrży ci serce, i łzę może uronisz…?   

ZAMYŚLENIE
Twoje miasto mrok zaczyna brać w swoje władanie.
Osiada wszędzie. 
Na dachach domów, w konarach drzew.
Smutne latarnie stoją w oczekiwaniu na światło.
Stoisz w pokoju, zapatrzona w okno niewidzącym wzrokiem.
Jesteś myślami daleko, tam gdzie wzrok nie dociera.
Co Cię tak bawi, skąd uśmiech ten ledwo widoczny ?
Nagle czujesz, jak dłonie ciemności oplatają Twoje ciało.
Czujesz, jak myśl wywołuje wszechogarniający Cię dreszcz.
Bronisz się przed powrotem z dalekiego zamyślenia.
Nie chcesz wrócić na ziemię, a jednak musisz, wszyscy wracamy.
Nie  martw się, jutro zmrok też zawładnie twoim miastem.
I znowu staniesz z niewidzącym wzrokiem, zapatrzona w okno…

UŚMIECH

Kiedy myśl błądzić zaczyna wokół ciebie,
Czuję, jak uśmiech na twarzy się pojawia.
Nawet nie wiesz, żeś przyczyną tej radości,
Lubię, kiedy baraszkujesz w kącikach moich ust.

Jesteś jak motyl barwami tkany,
Który ufnie na dłoni mi siada,
A skrzydła muskając, uśmiech wywołują.
I znowu baraszkujesz w kącikach moich ust.                       ROMAN CZARNECKI 


***
WITOLD STANKIEWICZ 










Ty, ja…

Ty trunek, ja szklanka;
ty ogień, ja drewno.
Krótko trwa sielanka,
zmienia się w niepewność.
Popioły i pustka
pozostaną tylko,
smak napoju w ustach
i żar co trwał chwilkę.
A jednak łakniemy
stać się dopełnieniem,
żal nam, że to nie my
ogniem i pragnieniem.




Kiedy zamknęły się drzwi...
Kiedy zamknęły się za Tobą drzwi,
z tym szczękiem cichym, takim metalicznym,
wraz z nim odeszło w przeszłość słowo - My,
skrywając kroków odgłos w gwar uliczny.
Dotarło do mnie wówczas, że ten dźwięk
był taki krótki, ale... ostateczny,
niczym zranionych uczuć jęk,
gdy los bieg nagle zechce wrzucić wsteczny.
Krzyknęły - goń ją, bo ona nie wróci,
lecz rozum szarpał myśli wodze
i... sam ze sobą durny mózg się kłócił,
łaknąc i bojąc się zarazem, niczym złodziej.
Duma, egoizm jednak zwyciężyły,
siejąc nasiona bólu długo jakże wokół.
Wielekroć potem o tym jednak śniły
że znów usłyszą odgłos znanych kroków,
tych upragnionych, tych z przeszłości,
których się nie da zawrócić, niestety!
Żałując utraconej tak głupio miłości -
drzwi uchylonych kiedyś do serca kobiety.

Skrzydła z odzysku...
Między kroplami słonawego deszczu
i w lepkim chłodzie nieufności mgły
trzepocą trwożnie, by przetrwać w powietrzu,
wznieść się, choć chwilę, z ja do my.
Błądzą, szamocąc, wciąż szalone,
dopóki w nich nadzieja jakaś trwa,
by w końcu sensu brakiem poranione
upaść ponownie w smutek ja.


Miłość...
Jedno spojrzenie
a... już wszystko jasne
i, na sam widok, serca dziwne drżenie.
Jakby mu było w piersi coraz ciaśniej;
jakby się chciało wyrywać z niej do lotu.
Nie baczy na nic,
kpi sobie z kłopotów.
Dla jednej chwili,
tej z nią/nim,
gotowe
natychmiast i do końca
oddać siebie,
stracić głowę.

Nadać….
Nadać sens życiu!-
oto jest zadanie,
które przerasta możliwości wielu,
przez co zmieniają je w egzystowanie,
kreując zapomnienie na substytut celu.
Tak brną w ułudę, choć na godzin kilka,
byleby tylko zgłuszyć ból, cierpienie.
Tyle jest warta pseudo-szczęścia chwilka
pozwalająca przedłużać istnienie,
ze świadomością,
że… lepszy jest niebyt.
A przecież robią to
właściwie
żeby…


sezon ochronny 

Jedno spojrzenie,
a w głąb duszy wnika;
tembr głosu;
czułość dłoni;
warg onieśmielenie;
nagła,
nieskładna myśli gramatyka.
Tak,
Eros zawsze znajdzie sposób,
by
- gdy zapragnie tego -
ofiary dogonić!


****

Męskie spełnienie…

Ta krągłość kształtów na rozsądek wpływa,
wszak mami oczy moje nieustannie,
chłodem obawy rodzi, ale i… przyzywa;
zagięła parol najwyraźniej na mnie.
Wilgoć, uśpiona jeszcze, obiecuje jednak
rozkoszy mnóstwo, sycenie pragnienia.
Na długo starczy, zdoła całe przegnać?!
Nie zechcę potem ją na inne zmieniać?
Oto pytania są - f i l o z o f i c z n e!
Zadać je sobie musi mężczyzna, czy chłopak.
Stoją tak, kuszą bezwstydnie rozliczne.
Aaaa, co tu się certolić!!! Poproszę sześciopak


WITOLD STANKIEWICZ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz