niedziela, 10 marca 2019

2. WIERSZE LIDII ENGEL



LIDIA ENGEL













Kolejność

Był czas zasiewów
był czas wzrastania
był czas żniw
opustoszały pola

plony całego życia
powiązane w snopki
ułożone w stogi
czekają na przewoźnika
**
Oswajanie

Nie będę na nią czekała
zza drzwi zamkniętych
wyjdę naprzeciw
wbrew białym tabletkom
bólowi chylącemu ciało ku ziemi
otwieram drzwi na oścież
uzbrojona w wiarę nadzieję i miłość
wkraczam na ścieżki nie poznane
**
Reinkarnacja
z prochu powstałeś i w proch się obrócisz

Uwięzione w posrebrzanej klatce
rozsypują się radości smutki
uniesienia i upadki
zachwyty i trwogi
sypie się wypalone życie

poprzez popioły czasu
patrzę poza śmierć
może gdzieś kiedyś
z prochu powstanie inne życie
opuści srebrną klatkę
i pójdzie w świat
nową drogą przeznaczenia
**
Obawiam się…

Po bluzeczce małej dziewczynki z Aleppo
spływa gorzka łza, znacząc na bieli
krwawy znak zapytania
dlaczego?

Ruiny gruzów kłują niebo,
pod gorącym słońcem rozpadają się
cegła po cegle,
zamiera wyludnione miasto.

Mali ludzie
podobno stworzeni na podobieństwo,
mściwi, obłudni, żądni władzy
nie tylko tam,
niszczą co piękne, dobre,
niszczą życie

Za cenę panowania nad światem, nad umysłami
unicestwiają .
**
Gdzie są

Gdzie jesteście
rozsłonecznione dni
rozśpiewane lasy
rozzielenione ogrody
złociście rozgrzany
piasek plaż
dokąd odeszliście

milczą opadłe liście smutnych drzew
pochylona jesiennym wiatrem tęsknota
oddala się
**
Pożegnania

Żegnajcie góry moje
owiane wiatrem pamięci
kaskady potoków
szczyty błękit kłujące
trawy połonin w pokłonie
rozdzwonione hale

żegnajcie morza
liżące stopy mokrym chłodem
niosące na falach ku bezkresowi
teraźniejszość

żegnajcie lasy
przytulane do serca
zielenią listowia
zapachem igliwia
śpiewami ptaków
miękkością mchów

żegnajcie ogrody
malowane
kwietnymi rabatami
rozkwitaniem pąków

żalem ogarniam
kruchość czasu
wszystkie niespotkania
niedotknięcia
niepoznania
niespełnienia
**
Tkanina

Tyle spraw dokonało się
tyle zaczętych czeka
pęcznieje czas
utkany z marzeń pragnień
niedosiężnych szczytów
nieosiągalnych celów
szczelnie zamknięty pęka w szwach
zszywane nicią pajęczą pęknięcia
rozsypują minuty godziny dni miesiące lata
zebrane zawisną utkaną tęczą barw
na ścianach oczekiwania

**

Wiosenny poranek
Mój miły
senne unieś powieki
z dalekiej snu krainy wróć
spójrz
już słońce promieniem rozświetla szyby okien
cienie liści z drzew wysokich
plamami wesoło igrają na ścianie
a wiatr
z woalem firanki
tańczy walca na trzy pas

podaj mi rękę
pójdziemy łąkami otuleni ranną mgłą
zasłuchani w śpiew kosa
czujesz krople na rzęsach?
to rosa tak pięknie lśni w słońca promieniach
nie zmieniaj rytmu serc naszych

zajdziemy w cieniste lasy
pod zieleni baldachimem
przytuleni ramionami
zapomnimy chwile złe

uśmiechami obdarzymy wiosny czas
kwietne łąki w mgieł oparach
ranną rosę świergot ptaków
miłość w nas
**

Pierwiosnki dla mamy

Pamięcią wciąż powracam w me dziecinne strony,
marzeniami wędruję po kwiecistych łąkach,
rankiem, lekko jak motyl pośród kwiatów stąpam
i twarz zanurzam w żółtych kwiateczków korony.

W zakolach bystrej rzeki, na ciepłych płyciznach,
całe naręcza pierwiosnków rozrzuciła wiosna.
Ich woń gorzkawa, urok, i barwa radosna,
zieleń łąk, wody błękit – to moja ojczyzna

Był biały dom nad Bugiem, a w nim ukochana,
serce miłości pełne, najlepsza mateńka,
dla niej kwiatki zrywałam od wczesnego rana.

Powracam po latach, gdzie mogiła maleńka,
a w niej moja złocista, piaskiem przysypana.
I smutnieją pierwiosnki w mych dorosłych rękach.

**
Dzień Kobiet
Kochany wieszczu Adamie
ja tutaj zakładam veto
nie jestem żaden puch marny
z krwi i kości jestem kobietą

spójrz na siedzące tu panie
piękne zadbane i świeże
więc skądże to porównanie
z pierzem

anieli nam nie zazdroszczą
skrzydeł nie mamy – na razie
a jeśli któraś posiada
to raczej skrzydła pegazie

złoto- owszem, lubimy
i nie jest to żadna herezja
że złotem dla nas są słowa
i proza i poezja

kobiety ci oświadczają
puch – to nie nasza natura
a ponad puch przedkładamy
dobre i mądre pióra.

**
Figlarz maj
Cudownie umaił się maj na zielono
Tam kwietny dywan rozścielił pod stopami
Rosą deszczu sypnął, łąki skropił łzami
Tu promień słońca rozświetlił nad głową

Wybłękicił szare lusterko jeziora
Aby móc zalotnie przeglądać się w fali
Skwery i ogrody wyfiolecił bzami
Zielonością liści drzewa obdarowal

Naszą ziemię okrył nadziei welonem
Kwitnieniem jabłoni, zbożem wykłoszonym
Na sznureczku tęczy rozwiesił kolory

Księżycowym blaskiem wysrebrzył wieczory
Zamącił młodym w umysłach i sercach
Zawirował, rozkochał i uciekł…
Do czerwca !

**
Majowe kwiaty
Zielona Góra pachnie bzem
jest kolorowo i kwieciście
rozkwitły skwery i ogrody
wzrok wabią fioletowe kiście
zadomowiły się na dobre
zostaną z nami tu na dłużej
kochamy ich zapach i barwy
dobrze bzom
w Zielonej Górze

**

Jaskółka

Jestem ptakiem
kocham wolność i przestrzeń
znakiem czarnej błyskawicy
kreślę błękit
kocham człowieka
nie zawsze z wzajemnością
z ufnością
wznoszę swój dom obok
rok rocznie żegnam człowieka
jeśli czeka z tęsknotą
z dalekich dróg powrotów
w darze przyniosę wiosnę.

**

Gniazdo

Na deszczowych szybach
rozmazał się czas
za oknem bocianie gniazdo
straszy pustką
spływa kroplami smutku
tęsknoty
a „gniazdownicy” daleko.

Szybujcie raźniej
podniebnymi szlakami powrotów
omijajcie rafy niebezpieczeństw,
radość i wiosnę skrzydłami nieście
czekamy!
**

Feniks

Marzenia realne, nierealne

płoną na stosie złudzeń
bezpowrotność nie odbiera nadziei
wychodzę na spotkanie
chwil niespodziewanych, a cudownych
wydarzeń nieoczekiwanych, a miłych
przyjaciół dotąd nieznanych, a wspaniałych

z wypalonych popiołów
niczym Feniks
wyrasta apetyt na życie.

dziś usłyszałam skowronka
dźwięczał radością doczekania kolejnej wiosny
**

Oksymoron życia

Noce spokojne snem
noce bezsenne
dnie pełne radości
dnie smutne
słowa kojące i łagodne
Słowa raniące i okrutne
czas przepełniony nadzieją
i czarny czas zwątpienia
raz dni umykają zbyt szybko
i stagnacja gdy nic się nie zmienia

życie sprzeczności przeplata
są w nim blaski i cienie
a śmierć
to blasku utrata
czy z cienia wybawienie?

**
Fale życia
Z wysokości wydm spoglądam
na falujące morze
leniwie fala za falą dąży
na lekkiej bryzie spoczywa czas miniony
czas lata i wiosny
na słońcem wysrebrzonej
igrają chwile radosne
tamta mroczna otchłanią
niesie ból i dawne lęki
następna unosi troski i życiowe rozterki
fala grzywiasta burzliwe lata spienia
na najdalszej zza horyzontu płyną marzenia

wszystkie ku brzegowi dążą
czy wszystkie dopłyną
i kiedy to się stanie
odwieczna tajemnica
bez odpowiedzi pytanie
                                                                                                      LIDIA ENGEL


















środa, 27 lutego 2019

3. WIERSZE EWY KWAŚNIEWICZ





EWA KWAŚNIEWICZ

Wiersze o tańcu

Taniec

Ręka śliska się
Po gładkiej tafli skóry
Łukiem otacza piersi
Piruetem okrąża pępek
Tanecznym muśnięciem
Przesuwa się wzdłuż pleców
Jak zwiewna tancerka
Ledwie mnie dotykając
Zamienia lód moich oczu
W ciepły błękit wiosny

Tango

Dzisiaj tańczyłam
Z wszystkimi moimi tancerzami
Z mężem
Z którym idę przez życie
Z pochmurnym mężczyzną
Któremu oddawałam się w tańcu
Z jasnowłosym chłopcem
Tańczącym walca jak Fred Astaire
Z tym który moją miłość odesłał do domu
Z nimi wszystkimi
Tańczyłam tango
Siedząc samotnie przy stoliku

Jive

Wsuwając baletki na stopy
Odmłodniałam,
unoszę się w nich .
Muzyka niesie
obejmuje w posiadanie
Partner gubi rytm nie czuję
tego.
Czuję dotykam i słyszę muzykę.
Tańczę z nią sama,
tylko z baletkami

Wiersz tańczący

Nie jestem Broniewskim
Nie piszę wierszy
żołnierskim krokiem.
One tańczą walca
we mgle w Sosnówce.
Unoszą się lekko nad Śnieżką.
Zbiegają z niej w rytm
Jive.
Przytulają się do mnie
w tangu.
I śmieją się tańcząc
szaloną polkę z górskim
potokiem.


O wiośnie
Fiołki

Klęczę w zachwycie
wśród fioletowej przestrzeni.
Z zieloności liści drobne łebki
lgną do moich rąk.
Stąpam ostrożnie.
W kwietniowych słońcu
są najpiękniejsze.
Nie mogę się oprzeć
I skazując je na śmierć
zrywam cały pęk
pachnącego fioletu

Kolory

Żółć gwiazdeczek mleczy
Biel kwitnącej tawuły
Zieloność dywanu trawy
Morze rzepaków w złocie
Różowe gałęzie jabłoni
A to wszystko przykryte
Błękitem nieba z chmurami


Czekanie na wiosnę

Miasto obsypane jest
złotymi gwiazdeczkami
krokusów
Na trawnikach bok nich
Białe i lilowe łebki współbraci
Forsycje pęcznieją żółcią
Wiatr czesze sploty wierzb
Pyszniących się listeczkami
Jeszcze mocno wieje i śnieży
Leją deszcze
Na pochmurnym niebie
Widać klucze dzikich gęsi
Wiosna czeka za progiem
Marzec 2008

Dary maja

Hojnie obdarza nas maj
Rozwinął czeremchowe bukiety
Owinął je zapachem
Dodał pyszny bez
Tawułami obsypał
Parki, ogrody i skwery
W lesie rozwinął dywany konwalii
A urodą kwitnących jabłoni
Oszołomił
Głogom polecił konkurować
Bielą i czerwienią
A to wszystko przykrył
Namiotem nieba
Maj 2008


Wiersz przekorny

Nareszcie przyszła wiosna
Noszę o niej wiersz
O uśmiechniętych bratkach
Tulipanach w trawie
Żonkilowych słoneczkach
O tańcu wiatru
W wierzbowych gałęziach
Ptakach śpiewających
W szale miłosnym
I o słońcu patrzącym z góry
Na tą radość
Ale jak o tym pisać
To takie banalne

Deszcz

Zza okna dobiega szum deszczu
Leżę i w głowie
Układam ten wiersz
Widzę nagie gałęzie
Drzew
Deszcz przyniósł zapach
Wiosny
Otworzyła już swoje drzwi
Wypuściła posłańców
Krokusy
Podnoszą łebki do
Nieba
Ptaki śpiewają
Czekam na maj
III 2911


Portret wiosny

Sfotografowałam wiosnę
Chmury na niebie
Pszczołę w kwiecie jabłoni
Trzmiela zanurzonego w kaczeńcu
Młode trawy na łące
Kaskady wierzbowych gałęzi
Brzozy w nowych sukienkach
Piękne głowy tulipanów
Przydrożne rowy obsypane mleczami
Bociany na gnieździe
Zrobiłam mnóstwo zdjęć
Ale wszystkie to tylko kopia

Odwiedziny

Odwiedziła mnie wiosna
Usadowiła się w wazonie
jak w wygodnym fotelu
Rozpostarła listki
spojrzała pączkiem
Wygodnie splotła gałązki
Z troską spytała
o bratki na balkonie
Nie chciała pić kawy
A soku z brzozy
Nie miałam
Poszła sobie
Może wróci
IV 2012                                                    EWA KWAŚNIEWICZ


niedziela, 24 lutego 2019

4. MĘSKIE PISANIE


KAZIMIERZ DZIADOSZ, ROMAN CZARNECKI, WITOLD STANKIEWICZ,







Pierre Bonnard




KAZIMIERZ DZIADOSZ

Jesteśmy
Jesteśmy igraszką słonecznego lata,
Promieniem słońca i kroplą rosy,
Wysączonej z lat niepewności i
nadziei,
Naszych bezsłonecznych dni,

Podążam za Tobą
Pamięcią każdego słowa i gestu,
Każdego kwiatu w Twoich dłoniach,
I śladu uległej trawy...
Każdego bolesnego milczenia.

I jak na lotnych piaskach naszych dni,
Boję się zagubić słoneczne godziny,
Czas, który nas stworzył,
Czy tylko odnalazł?
Czas, który dał kropli rosy
Złoty promień
Z nadzieją na
Spełnienie......

Jesień
Jesień strumieniem złotych liści
płynie przez ścieżki,
gdzie ślady nasze zostały w zieleni traw,
ogrzanych ciepłem Twego ciała,
Gdzie słonce tkało pośród naszych cieni
dywan miłości,
gdzie miłość cała
była słońcem naszym, naszych oczu blaskiem,
żyła życiem łąk kwietnych,
rozśpiewanym lasem,
czułością dłoni naszych
i zapamiętaniem....

Dziś te obrazy noszę pod powieką
i z wiarą serca, że jesień, co płynie
przez ciche pola pozłacaną rzeką,
powróci czasem zieleni i słońca.
I będą znowu dla nas grały trawy,
wpłyniemy znowu w uścisku swych dłoni
w pola rumianków i drogę słoneczną,
która nie będzie miała końca.
Jesień już płynie,
a w nas tyle słońca......

Jesteś
Jesteś...
Mój horyzont z lasu Twoich rzęs,
Słońca Twego uśmiechu,
Ciepła Twego serca
Jesteś moim celem
Zagubionej drogi.
Jesteś -
Moje dni świtem i zachodem
Spięte Twoim obrazem,
Biegną kalendarzem
Naszych spotkań,
Mojego czekania.
Jesteś -
Każda chwila oddalenia
to jakby życie odłożyć
na czas jego spełnienia
w Twoim ogrodzie marzeń rozkwitłych.....
Moje drogi i bezdroża
zbiegają się w Tobie -
Przemierzam je codzienną tęsknotą.
Jesteś -
Mój ułożony świat, który rozsypał się
w miliony chwil
zbieram i układam w nową drogę....
do Ciebie.
Jesteś -
Stworzony przez Ciebie
jestem przez Twoje istnienie...
Bądź...
Bądź moim słońcem
Bądź dla siebie i dla mnie....
Bądź dla nas....
Bądź!
KAZIMIERZ DZIADOSZ

***

ROMAN CZARNECKI

TY
Tak trudno nie myśleć, bo przecież jesteś.
Tak trudno nie uśmiechać się, bo przecież myślę.
Tak trudno być cicho, bo przecież serce woła.
Tak trudno nie tęsknić, bo przecież dalekaś taka.
Jesteś myślami w kolorach, o barwach radosnych,
Jesteś radością niebieską, w kolorze nieba i chmurek.
Jesteś mgłą która do ciała przywiera, a niewidoczna,
Jesteś zielenią trawiastych łąk, pełnych kwiatów polnych.
Nawet nie wiesz, że jesteś tym wszystkim,
Nawet nie wiesz, żeś radości przyczyną.
Nawet nie wiesz, żeś nazwana wszystkim co piękne.
Nawet nie wiesz, że dla ciebie inni żyć chcą.
Zielona Góra, dnia 29.10.2018 r

JEJ MALOWANIE
Z głową pełną barw i pełna niewiary w siebie,
Zamyślona z pustką w duszy, przed paletą siadła.
W drobnej dłoni pędzel w bezruchu zastygł,
Zamglone oczy utkwiła w dali, której nikt nie dostrzega.

Nagle ruch pędzla kwiatem zakwita.
Szaleństwo łąki paletę pokrywa.
Błyski w oczach i radość na ustach,
Serce przyspiesza, a dusza na wolność się rwie.

Czekałaś nieświadoma na tę chwilę, jak na powietrze.
Barwę ciszy jednym ruchem w radość przemieniasz.
Całą sobą, szczęście i trud malowania wyrażasz.
Nagle twoje malowanie poezją barw zakwita.

MASZ SZANSĘ   
Nie mówić nic, to milczeć o wszystkim. 
To milczący krzyk, to łzy, które nie mogą płynąć po policzkach. 
To radość smutna, to szczęście nieszczęśliwe. 
A jednak radość, choć cicha to godna zazdrości.

Nie będzie czekał na nas czas, życie jedno nam dane.
Możesz przesiedzieć, przegapić, nie chwycić tej szansy.
Zapytasz kiedyś samego siebie, po co to życie było ?
Możesz ziarenko szansy rozdeptać, możesz jednak je zasiać.

Nie wierzysz, ale pytanie powróci, co z daną Ci szansą ?
I co powiesz sam sobie ? Co czujesz, co masz ?
Życie zaskakuje, ale pozwala wybierać. Masz szansę !
Nie zmarnuj, nie rozdepcz. Drugiej może już nie być…!

TANIEC
Otaczał nas gwar rozmów,
Jak szum morza słyszany z brzegu.
Kiedy nagle – przez salę dźwięk przeszedł,
jak rwąca fala morskiej wody.

I znowu, najpierw ostrożnie,
Jakby dla próby. Potem gwałtownie i głośno.
I jak wielka fala wody, ten dźwięk na parkiet
Porywać  zaczął pary siedzące.

Kolejnych gości spychać zaczął do tańca.
Delikatne dźwięki instrumentów
Przetaczały się po parkiecie. 
Tańczących ogarnęła  wszechobecna już muzyka. 

Tańczące pary, wiele różnych par.
Jedne wpatrzone w siebie, 
Inne, obojętnie wodzące wzrokiem po sali.
I tych dwoje – patrzących tylko na siebie.

On wpatrzony w nią, jak w cud natury,
Ona z miną radosną, ale zakłopotaną.
Nie widzą nikogo. Tańczą tylko dla siebie
Ten taniec niewypowiedzianych uczuć.

Ona z tajemniczym uśmiechem na ustach
I czułym spojrzeniem, którym go darzy.
On  pełen nadziei, uczucie tańcowi powierzył,
Jak niosącej ratunek szalupie.

Jej filigranowa sylwetka zdaje się nie tańczyć,
A płynąć na falach czarodziejskiej muzyki.
On wpatrzony w jej oczy, jakby szukający ratunku.
Zdaje się być jej łodzią i sterem zarazem.

Nagle, tańczące wokół pary zatrzymują się,
Jak żaglówki  pozbawione wiatru.
Cichnie muzyka, stopniowo, powoli,
Jak cofająca się z brzegu morska fala.

Na parkiecie, jak na pustej plaży, 
Tylko tych dwoje zaskoczonych ciszą.
Wolno, ale nieubłaganie odprowadza ją
Do obcego mu stolika.

Jego twarz, jak książka, z której wyczytać można
I radość wielką, i smutek ogromny na przemian.
Ona zakłopotana, już bez radości,
Tylko tym czułym spojrzeniem nadzieję mu pozostawia.

STAŃ I POSŁUCHAJ
Słyszysz ? Ptaki usnęły już.
Cisza przywiera do naszych ciał.
Lekki szum wiatru, który w liście wpadł.
Słyszysz ? Nasze serca się budzą.

Cisza osiada na nas kroplami mgły.
Lekki wiatr szarpie twoją sukienkę.
Słyszysz ? Nasze oddechy przyspieszyły.
Cisza mrokiem do nas dociera.

Lekki dotyk ciemności dreszczem przechodzi.
Słyszysz ? Serca nasze młotami brzmią.
Cisza spragnione dłonie nam splata.
Lekki zamęt się wkradł. Czy to już …?

RADOŚĆ
Jest radość, której wypowiedzieć się nie da.
Nie jest wielka, hałaśliwa, rzucająca się w oczy.
To radość, która jak śnieg w bezwietrzną noc osiada na ziemi.
To ona osiada na sercu i bierze cię w posiadanie.
Ta radość powoduje, że uśmiechem obdarowujesz
wszystkich wokół.
I kto jest przyczyną tego ? No kto

M A R I O N E T K I
Marionetki, marionetki, przytakują, nadskakują,
Dla zaszczytów, dla kariery, godzą się na każde zło.
Swemu panu, albo pani w oczy patrzą, nic nie mówią.
Są, jak pieski, mierne, bierna ale wierne im.

Marionetki, marionetki, brak odwagi cechą ich.
Dla zaszczytów, dla orderów nie chcą wcale prawdy znać.
Przytakują bezrozumnie, ale zawsze, zawsze stadnie,
Z tą nadzieją, że im znowu skapnie coś.

Marionetki, marionetki, nie potrafią myśleć same,
Każde słowo z ust spijają swemu panu, albo pani,
Nawet gdyby tamci chcieli bzdury pleść.
Tworzą dworek, zawsze razem, zawsze w grupie.

Marionetki, marionetki, przytakują, nadskakują, taka rola ich.
Pan tchórzliwym typkiem jest, przygnieciony kompleksami.
Sam jest niczym, nic nie znaczy, potrzebuje taki dwór.
Otoczony klakierami musi być, bo inaczej nie potrafi już.

Marionetki, marionetki, dworem swego pana, albo pani są.
Chodzą stadnie, swego pana, albo pani śledząc każdy krok.
Wzrok wpatrzony, kark zgarbiony, kiedy pan, lub pani daje głos.
Wystraszeni, zagubieni, ale zawsze czujni by podlizać się.

Marionetki, marionetki, wysyp mamy duży ich.
Wokół plenią się jak chwasty, często plagą stają się.
Nie chcą myśleć, nie chcą mówić, wolą w cieniu być.
W cieniu pana, lub swej pani przeżywają uniesienia.

Marionetki, marionetki, wszędzie pełno ich, przytakują, nadskakują.
Znamy wiele marionetek, one chlubą swego pana lub swej pani są.
Stań na chwilę, popatrz wokół, może marionetką zostać chcesz ?
Marionetki, marionetki, czy są także pośród nas ?
WARTO
Po cóż mi oczy, skoro zobaczyć nie mogę…?
Po cóż mi uszy, skoro usłyszeć nie mogę…?
Po cóż mi dłonie, skoro dotykać nie mogę…?
Po cóż mi serce, skoro bić nie ma dla kogo…?   

Po cóż telefon, skoro dzwonić nie mogę…?
Po cóż mi pióro, skoro pisać nie mogę…?
Po cóż list pisać, skoro nikt go czytać nie będzie…? 
Po cóż to wszystko, skoro nie ma dla kogo…? 

Po cóż nadzieja ?  Bo ostatnia umiera !
Po cóż marzenia ? By spełniać się mogły !
A więc jesteś wśród tłumów, a więc szukać cię trzeba... !
Może przeczytasz i zadrży ci serce, i łzę może uronisz…?   

ZAMYŚLENIE
Twoje miasto mrok zaczyna brać w swoje władanie.
Osiada wszędzie. 
Na dachach domów, w konarach drzew.
Smutne latarnie stoją w oczekiwaniu na światło.
Stoisz w pokoju, zapatrzona w okno niewidzącym wzrokiem.
Jesteś myślami daleko, tam gdzie wzrok nie dociera.
Co Cię tak bawi, skąd uśmiech ten ledwo widoczny ?
Nagle czujesz, jak dłonie ciemności oplatają Twoje ciało.
Czujesz, jak myśl wywołuje wszechogarniający Cię dreszcz.
Bronisz się przed powrotem z dalekiego zamyślenia.
Nie chcesz wrócić na ziemię, a jednak musisz, wszyscy wracamy.
Nie  martw się, jutro zmrok też zawładnie twoim miastem.
I znowu staniesz z niewidzącym wzrokiem, zapatrzona w okno…

UŚMIECH

Kiedy myśl błądzić zaczyna wokół ciebie,
Czuję, jak uśmiech na twarzy się pojawia.
Nawet nie wiesz, żeś przyczyną tej radości,
Lubię, kiedy baraszkujesz w kącikach moich ust.

Jesteś jak motyl barwami tkany,
Który ufnie na dłoni mi siada,
A skrzydła muskając, uśmiech wywołują.
I znowu baraszkujesz w kącikach moich ust.                       ROMAN CZARNECKI 


***
WITOLD STANKIEWICZ 










Ty, ja…

Ty trunek, ja szklanka;
ty ogień, ja drewno.
Krótko trwa sielanka,
zmienia się w niepewność.
Popioły i pustka
pozostaną tylko,
smak napoju w ustach
i żar co trwał chwilkę.
A jednak łakniemy
stać się dopełnieniem,
żal nam, że to nie my
ogniem i pragnieniem.




Kiedy zamknęły się drzwi...
Kiedy zamknęły się za Tobą drzwi,
z tym szczękiem cichym, takim metalicznym,
wraz z nim odeszło w przeszłość słowo - My,
skrywając kroków odgłos w gwar uliczny.
Dotarło do mnie wówczas, że ten dźwięk
był taki krótki, ale... ostateczny,
niczym zranionych uczuć jęk,
gdy los bieg nagle zechce wrzucić wsteczny.
Krzyknęły - goń ją, bo ona nie wróci,
lecz rozum szarpał myśli wodze
i... sam ze sobą durny mózg się kłócił,
łaknąc i bojąc się zarazem, niczym złodziej.
Duma, egoizm jednak zwyciężyły,
siejąc nasiona bólu długo jakże wokół.
Wielekroć potem o tym jednak śniły
że znów usłyszą odgłos znanych kroków,
tych upragnionych, tych z przeszłości,
których się nie da zawrócić, niestety!
Żałując utraconej tak głupio miłości -
drzwi uchylonych kiedyś do serca kobiety.

Skrzydła z odzysku...
Między kroplami słonawego deszczu
i w lepkim chłodzie nieufności mgły
trzepocą trwożnie, by przetrwać w powietrzu,
wznieść się, choć chwilę, z ja do my.
Błądzą, szamocąc, wciąż szalone,
dopóki w nich nadzieja jakaś trwa,
by w końcu sensu brakiem poranione
upaść ponownie w smutek ja.


Miłość...
Jedno spojrzenie
a... już wszystko jasne
i, na sam widok, serca dziwne drżenie.
Jakby mu było w piersi coraz ciaśniej;
jakby się chciało wyrywać z niej do lotu.
Nie baczy na nic,
kpi sobie z kłopotów.
Dla jednej chwili,
tej z nią/nim,
gotowe
natychmiast i do końca
oddać siebie,
stracić głowę.

Nadać….
Nadać sens życiu!-
oto jest zadanie,
które przerasta możliwości wielu,
przez co zmieniają je w egzystowanie,
kreując zapomnienie na substytut celu.
Tak brną w ułudę, choć na godzin kilka,
byleby tylko zgłuszyć ból, cierpienie.
Tyle jest warta pseudo-szczęścia chwilka
pozwalająca przedłużać istnienie,
ze świadomością,
że… lepszy jest niebyt.
A przecież robią to
właściwie
żeby…


sezon ochronny 

Jedno spojrzenie,
a w głąb duszy wnika;
tembr głosu;
czułość dłoni;
warg onieśmielenie;
nagła,
nieskładna myśli gramatyka.
Tak,
Eros zawsze znajdzie sposób,
by
- gdy zapragnie tego -
ofiary dogonić!


****

Męskie spełnienie…

Ta krągłość kształtów na rozsądek wpływa,
wszak mami oczy moje nieustannie,
chłodem obawy rodzi, ale i… przyzywa;
zagięła parol najwyraźniej na mnie.
Wilgoć, uśpiona jeszcze, obiecuje jednak
rozkoszy mnóstwo, sycenie pragnienia.
Na długo starczy, zdoła całe przegnać?!
Nie zechcę potem ją na inne zmieniać?
Oto pytania są - f i l o z o f i c z n e!
Zadać je sobie musi mężczyzna, czy chłopak.
Stoją tak, kuszą bezwstydnie rozliczne.
Aaaa, co tu się certolić!!! Poproszę sześciopak


WITOLD STANKIEWICZ