środa, 27 lutego 2019

3. WIERSZE EWY KWAŚNIEWICZ





EWA KWAŚNIEWICZ

Wiersze o tańcu

Taniec

Ręka śliska się
Po gładkiej tafli skóry
Łukiem otacza piersi
Piruetem okrąża pępek
Tanecznym muśnięciem
Przesuwa się wzdłuż pleców
Jak zwiewna tancerka
Ledwie mnie dotykając
Zamienia lód moich oczu
W ciepły błękit wiosny

Tango

Dzisiaj tańczyłam
Z wszystkimi moimi tancerzami
Z mężem
Z którym idę przez życie
Z pochmurnym mężczyzną
Któremu oddawałam się w tańcu
Z jasnowłosym chłopcem
Tańczącym walca jak Fred Astaire
Z tym który moją miłość odesłał do domu
Z nimi wszystkimi
Tańczyłam tango
Siedząc samotnie przy stoliku

Jive

Wsuwając baletki na stopy
Odmłodniałam,
unoszę się w nich .
Muzyka niesie
obejmuje w posiadanie
Partner gubi rytm nie czuję
tego.
Czuję dotykam i słyszę muzykę.
Tańczę z nią sama,
tylko z baletkami

Wiersz tańczący

Nie jestem Broniewskim
Nie piszę wierszy
żołnierskim krokiem.
One tańczą walca
we mgle w Sosnówce.
Unoszą się lekko nad Śnieżką.
Zbiegają z niej w rytm
Jive.
Przytulają się do mnie
w tangu.
I śmieją się tańcząc
szaloną polkę z górskim
potokiem.


O wiośnie
Fiołki

Klęczę w zachwycie
wśród fioletowej przestrzeni.
Z zieloności liści drobne łebki
lgną do moich rąk.
Stąpam ostrożnie.
W kwietniowych słońcu
są najpiękniejsze.
Nie mogę się oprzeć
I skazując je na śmierć
zrywam cały pęk
pachnącego fioletu

Kolory

Żółć gwiazdeczek mleczy
Biel kwitnącej tawuły
Zieloność dywanu trawy
Morze rzepaków w złocie
Różowe gałęzie jabłoni
A to wszystko przykryte
Błękitem nieba z chmurami


Czekanie na wiosnę

Miasto obsypane jest
złotymi gwiazdeczkami
krokusów
Na trawnikach bok nich
Białe i lilowe łebki współbraci
Forsycje pęcznieją żółcią
Wiatr czesze sploty wierzb
Pyszniących się listeczkami
Jeszcze mocno wieje i śnieży
Leją deszcze
Na pochmurnym niebie
Widać klucze dzikich gęsi
Wiosna czeka za progiem
Marzec 2008

Dary maja

Hojnie obdarza nas maj
Rozwinął czeremchowe bukiety
Owinął je zapachem
Dodał pyszny bez
Tawułami obsypał
Parki, ogrody i skwery
W lesie rozwinął dywany konwalii
A urodą kwitnących jabłoni
Oszołomił
Głogom polecił konkurować
Bielą i czerwienią
A to wszystko przykrył
Namiotem nieba
Maj 2008


Wiersz przekorny

Nareszcie przyszła wiosna
Noszę o niej wiersz
O uśmiechniętych bratkach
Tulipanach w trawie
Żonkilowych słoneczkach
O tańcu wiatru
W wierzbowych gałęziach
Ptakach śpiewających
W szale miłosnym
I o słońcu patrzącym z góry
Na tą radość
Ale jak o tym pisać
To takie banalne

Deszcz

Zza okna dobiega szum deszczu
Leżę i w głowie
Układam ten wiersz
Widzę nagie gałęzie
Drzew
Deszcz przyniósł zapach
Wiosny
Otworzyła już swoje drzwi
Wypuściła posłańców
Krokusy
Podnoszą łebki do
Nieba
Ptaki śpiewają
Czekam na maj
III 2911


Portret wiosny

Sfotografowałam wiosnę
Chmury na niebie
Pszczołę w kwiecie jabłoni
Trzmiela zanurzonego w kaczeńcu
Młode trawy na łące
Kaskady wierzbowych gałęzi
Brzozy w nowych sukienkach
Piękne głowy tulipanów
Przydrożne rowy obsypane mleczami
Bociany na gnieździe
Zrobiłam mnóstwo zdjęć
Ale wszystkie to tylko kopia

Odwiedziny

Odwiedziła mnie wiosna
Usadowiła się w wazonie
jak w wygodnym fotelu
Rozpostarła listki
spojrzała pączkiem
Wygodnie splotła gałązki
Z troską spytała
o bratki na balkonie
Nie chciała pić kawy
A soku z brzozy
Nie miałam
Poszła sobie
Może wróci
IV 2012                                                    EWA KWAŚNIEWICZ


niedziela, 24 lutego 2019

4. MĘSKIE PISANIE


KAZIMIERZ DZIADOSZ, ROMAN CZARNECKI, WITOLD STANKIEWICZ,







Pierre Bonnard




KAZIMIERZ DZIADOSZ

Jesteśmy
Jesteśmy igraszką słonecznego lata,
Promieniem słońca i kroplą rosy,
Wysączonej z lat niepewności i
nadziei,
Naszych bezsłonecznych dni,

Podążam za Tobą
Pamięcią każdego słowa i gestu,
Każdego kwiatu w Twoich dłoniach,
I śladu uległej trawy...
Każdego bolesnego milczenia.

I jak na lotnych piaskach naszych dni,
Boję się zagubić słoneczne godziny,
Czas, który nas stworzył,
Czy tylko odnalazł?
Czas, który dał kropli rosy
Złoty promień
Z nadzieją na
Spełnienie......

Jesień
Jesień strumieniem złotych liści
płynie przez ścieżki,
gdzie ślady nasze zostały w zieleni traw,
ogrzanych ciepłem Twego ciała,
Gdzie słonce tkało pośród naszych cieni
dywan miłości,
gdzie miłość cała
była słońcem naszym, naszych oczu blaskiem,
żyła życiem łąk kwietnych,
rozśpiewanym lasem,
czułością dłoni naszych
i zapamiętaniem....

Dziś te obrazy noszę pod powieką
i z wiarą serca, że jesień, co płynie
przez ciche pola pozłacaną rzeką,
powróci czasem zieleni i słońca.
I będą znowu dla nas grały trawy,
wpłyniemy znowu w uścisku swych dłoni
w pola rumianków i drogę słoneczną,
która nie będzie miała końca.
Jesień już płynie,
a w nas tyle słońca......

Jesteś
Jesteś...
Mój horyzont z lasu Twoich rzęs,
Słońca Twego uśmiechu,
Ciepła Twego serca
Jesteś moim celem
Zagubionej drogi.
Jesteś -
Moje dni świtem i zachodem
Spięte Twoim obrazem,
Biegną kalendarzem
Naszych spotkań,
Mojego czekania.
Jesteś -
Każda chwila oddalenia
to jakby życie odłożyć
na czas jego spełnienia
w Twoim ogrodzie marzeń rozkwitłych.....
Moje drogi i bezdroża
zbiegają się w Tobie -
Przemierzam je codzienną tęsknotą.
Jesteś -
Mój ułożony świat, który rozsypał się
w miliony chwil
zbieram i układam w nową drogę....
do Ciebie.
Jesteś -
Stworzony przez Ciebie
jestem przez Twoje istnienie...
Bądź...
Bądź moim słońcem
Bądź dla siebie i dla mnie....
Bądź dla nas....
Bądź!
KAZIMIERZ DZIADOSZ

***

ROMAN CZARNECKI

TY
Tak trudno nie myśleć, bo przecież jesteś.
Tak trudno nie uśmiechać się, bo przecież myślę.
Tak trudno być cicho, bo przecież serce woła.
Tak trudno nie tęsknić, bo przecież dalekaś taka.
Jesteś myślami w kolorach, o barwach radosnych,
Jesteś radością niebieską, w kolorze nieba i chmurek.
Jesteś mgłą która do ciała przywiera, a niewidoczna,
Jesteś zielenią trawiastych łąk, pełnych kwiatów polnych.
Nawet nie wiesz, że jesteś tym wszystkim,
Nawet nie wiesz, żeś radości przyczyną.
Nawet nie wiesz, żeś nazwana wszystkim co piękne.
Nawet nie wiesz, że dla ciebie inni żyć chcą.
Zielona Góra, dnia 29.10.2018 r

JEJ MALOWANIE
Z głową pełną barw i pełna niewiary w siebie,
Zamyślona z pustką w duszy, przed paletą siadła.
W drobnej dłoni pędzel w bezruchu zastygł,
Zamglone oczy utkwiła w dali, której nikt nie dostrzega.

Nagle ruch pędzla kwiatem zakwita.
Szaleństwo łąki paletę pokrywa.
Błyski w oczach i radość na ustach,
Serce przyspiesza, a dusza na wolność się rwie.

Czekałaś nieświadoma na tę chwilę, jak na powietrze.
Barwę ciszy jednym ruchem w radość przemieniasz.
Całą sobą, szczęście i trud malowania wyrażasz.
Nagle twoje malowanie poezją barw zakwita.

MASZ SZANSĘ   
Nie mówić nic, to milczeć o wszystkim. 
To milczący krzyk, to łzy, które nie mogą płynąć po policzkach. 
To radość smutna, to szczęście nieszczęśliwe. 
A jednak radość, choć cicha to godna zazdrości.

Nie będzie czekał na nas czas, życie jedno nam dane.
Możesz przesiedzieć, przegapić, nie chwycić tej szansy.
Zapytasz kiedyś samego siebie, po co to życie było ?
Możesz ziarenko szansy rozdeptać, możesz jednak je zasiać.

Nie wierzysz, ale pytanie powróci, co z daną Ci szansą ?
I co powiesz sam sobie ? Co czujesz, co masz ?
Życie zaskakuje, ale pozwala wybierać. Masz szansę !
Nie zmarnuj, nie rozdepcz. Drugiej może już nie być…!

TANIEC
Otaczał nas gwar rozmów,
Jak szum morza słyszany z brzegu.
Kiedy nagle – przez salę dźwięk przeszedł,
jak rwąca fala morskiej wody.

I znowu, najpierw ostrożnie,
Jakby dla próby. Potem gwałtownie i głośno.
I jak wielka fala wody, ten dźwięk na parkiet
Porywać  zaczął pary siedzące.

Kolejnych gości spychać zaczął do tańca.
Delikatne dźwięki instrumentów
Przetaczały się po parkiecie. 
Tańczących ogarnęła  wszechobecna już muzyka. 

Tańczące pary, wiele różnych par.
Jedne wpatrzone w siebie, 
Inne, obojętnie wodzące wzrokiem po sali.
I tych dwoje – patrzących tylko na siebie.

On wpatrzony w nią, jak w cud natury,
Ona z miną radosną, ale zakłopotaną.
Nie widzą nikogo. Tańczą tylko dla siebie
Ten taniec niewypowiedzianych uczuć.

Ona z tajemniczym uśmiechem na ustach
I czułym spojrzeniem, którym go darzy.
On  pełen nadziei, uczucie tańcowi powierzył,
Jak niosącej ratunek szalupie.

Jej filigranowa sylwetka zdaje się nie tańczyć,
A płynąć na falach czarodziejskiej muzyki.
On wpatrzony w jej oczy, jakby szukający ratunku.
Zdaje się być jej łodzią i sterem zarazem.

Nagle, tańczące wokół pary zatrzymują się,
Jak żaglówki  pozbawione wiatru.
Cichnie muzyka, stopniowo, powoli,
Jak cofająca się z brzegu morska fala.

Na parkiecie, jak na pustej plaży, 
Tylko tych dwoje zaskoczonych ciszą.
Wolno, ale nieubłaganie odprowadza ją
Do obcego mu stolika.

Jego twarz, jak książka, z której wyczytać można
I radość wielką, i smutek ogromny na przemian.
Ona zakłopotana, już bez radości,
Tylko tym czułym spojrzeniem nadzieję mu pozostawia.

STAŃ I POSŁUCHAJ
Słyszysz ? Ptaki usnęły już.
Cisza przywiera do naszych ciał.
Lekki szum wiatru, który w liście wpadł.
Słyszysz ? Nasze serca się budzą.

Cisza osiada na nas kroplami mgły.
Lekki wiatr szarpie twoją sukienkę.
Słyszysz ? Nasze oddechy przyspieszyły.
Cisza mrokiem do nas dociera.

Lekki dotyk ciemności dreszczem przechodzi.
Słyszysz ? Serca nasze młotami brzmią.
Cisza spragnione dłonie nam splata.
Lekki zamęt się wkradł. Czy to już …?

RADOŚĆ
Jest radość, której wypowiedzieć się nie da.
Nie jest wielka, hałaśliwa, rzucająca się w oczy.
To radość, która jak śnieg w bezwietrzną noc osiada na ziemi.
To ona osiada na sercu i bierze cię w posiadanie.
Ta radość powoduje, że uśmiechem obdarowujesz
wszystkich wokół.
I kto jest przyczyną tego ? No kto

M A R I O N E T K I
Marionetki, marionetki, przytakują, nadskakują,
Dla zaszczytów, dla kariery, godzą się na każde zło.
Swemu panu, albo pani w oczy patrzą, nic nie mówią.
Są, jak pieski, mierne, bierna ale wierne im.

Marionetki, marionetki, brak odwagi cechą ich.
Dla zaszczytów, dla orderów nie chcą wcale prawdy znać.
Przytakują bezrozumnie, ale zawsze, zawsze stadnie,
Z tą nadzieją, że im znowu skapnie coś.

Marionetki, marionetki, nie potrafią myśleć same,
Każde słowo z ust spijają swemu panu, albo pani,
Nawet gdyby tamci chcieli bzdury pleść.
Tworzą dworek, zawsze razem, zawsze w grupie.

Marionetki, marionetki, przytakują, nadskakują, taka rola ich.
Pan tchórzliwym typkiem jest, przygnieciony kompleksami.
Sam jest niczym, nic nie znaczy, potrzebuje taki dwór.
Otoczony klakierami musi być, bo inaczej nie potrafi już.

Marionetki, marionetki, dworem swego pana, albo pani są.
Chodzą stadnie, swego pana, albo pani śledząc każdy krok.
Wzrok wpatrzony, kark zgarbiony, kiedy pan, lub pani daje głos.
Wystraszeni, zagubieni, ale zawsze czujni by podlizać się.

Marionetki, marionetki, wysyp mamy duży ich.
Wokół plenią się jak chwasty, często plagą stają się.
Nie chcą myśleć, nie chcą mówić, wolą w cieniu być.
W cieniu pana, lub swej pani przeżywają uniesienia.

Marionetki, marionetki, wszędzie pełno ich, przytakują, nadskakują.
Znamy wiele marionetek, one chlubą swego pana lub swej pani są.
Stań na chwilę, popatrz wokół, może marionetką zostać chcesz ?
Marionetki, marionetki, czy są także pośród nas ?
WARTO
Po cóż mi oczy, skoro zobaczyć nie mogę…?
Po cóż mi uszy, skoro usłyszeć nie mogę…?
Po cóż mi dłonie, skoro dotykać nie mogę…?
Po cóż mi serce, skoro bić nie ma dla kogo…?   

Po cóż telefon, skoro dzwonić nie mogę…?
Po cóż mi pióro, skoro pisać nie mogę…?
Po cóż list pisać, skoro nikt go czytać nie będzie…? 
Po cóż to wszystko, skoro nie ma dla kogo…? 

Po cóż nadzieja ?  Bo ostatnia umiera !
Po cóż marzenia ? By spełniać się mogły !
A więc jesteś wśród tłumów, a więc szukać cię trzeba... !
Może przeczytasz i zadrży ci serce, i łzę może uronisz…?   

ZAMYŚLENIE
Twoje miasto mrok zaczyna brać w swoje władanie.
Osiada wszędzie. 
Na dachach domów, w konarach drzew.
Smutne latarnie stoją w oczekiwaniu na światło.
Stoisz w pokoju, zapatrzona w okno niewidzącym wzrokiem.
Jesteś myślami daleko, tam gdzie wzrok nie dociera.
Co Cię tak bawi, skąd uśmiech ten ledwo widoczny ?
Nagle czujesz, jak dłonie ciemności oplatają Twoje ciało.
Czujesz, jak myśl wywołuje wszechogarniający Cię dreszcz.
Bronisz się przed powrotem z dalekiego zamyślenia.
Nie chcesz wrócić na ziemię, a jednak musisz, wszyscy wracamy.
Nie  martw się, jutro zmrok też zawładnie twoim miastem.
I znowu staniesz z niewidzącym wzrokiem, zapatrzona w okno…

UŚMIECH

Kiedy myśl błądzić zaczyna wokół ciebie,
Czuję, jak uśmiech na twarzy się pojawia.
Nawet nie wiesz, żeś przyczyną tej radości,
Lubię, kiedy baraszkujesz w kącikach moich ust.

Jesteś jak motyl barwami tkany,
Który ufnie na dłoni mi siada,
A skrzydła muskając, uśmiech wywołują.
I znowu baraszkujesz w kącikach moich ust.                       ROMAN CZARNECKI 


***
WITOLD STANKIEWICZ 










Ty, ja…

Ty trunek, ja szklanka;
ty ogień, ja drewno.
Krótko trwa sielanka,
zmienia się w niepewność.
Popioły i pustka
pozostaną tylko,
smak napoju w ustach
i żar co trwał chwilkę.
A jednak łakniemy
stać się dopełnieniem,
żal nam, że to nie my
ogniem i pragnieniem.




Kiedy zamknęły się drzwi...
Kiedy zamknęły się za Tobą drzwi,
z tym szczękiem cichym, takim metalicznym,
wraz z nim odeszło w przeszłość słowo - My,
skrywając kroków odgłos w gwar uliczny.
Dotarło do mnie wówczas, że ten dźwięk
był taki krótki, ale... ostateczny,
niczym zranionych uczuć jęk,
gdy los bieg nagle zechce wrzucić wsteczny.
Krzyknęły - goń ją, bo ona nie wróci,
lecz rozum szarpał myśli wodze
i... sam ze sobą durny mózg się kłócił,
łaknąc i bojąc się zarazem, niczym złodziej.
Duma, egoizm jednak zwyciężyły,
siejąc nasiona bólu długo jakże wokół.
Wielekroć potem o tym jednak śniły
że znów usłyszą odgłos znanych kroków,
tych upragnionych, tych z przeszłości,
których się nie da zawrócić, niestety!
Żałując utraconej tak głupio miłości -
drzwi uchylonych kiedyś do serca kobiety.

Skrzydła z odzysku...
Między kroplami słonawego deszczu
i w lepkim chłodzie nieufności mgły
trzepocą trwożnie, by przetrwać w powietrzu,
wznieść się, choć chwilę, z ja do my.
Błądzą, szamocąc, wciąż szalone,
dopóki w nich nadzieja jakaś trwa,
by w końcu sensu brakiem poranione
upaść ponownie w smutek ja.


Miłość...
Jedno spojrzenie
a... już wszystko jasne
i, na sam widok, serca dziwne drżenie.
Jakby mu było w piersi coraz ciaśniej;
jakby się chciało wyrywać z niej do lotu.
Nie baczy na nic,
kpi sobie z kłopotów.
Dla jednej chwili,
tej z nią/nim,
gotowe
natychmiast i do końca
oddać siebie,
stracić głowę.

Nadać….
Nadać sens życiu!-
oto jest zadanie,
które przerasta możliwości wielu,
przez co zmieniają je w egzystowanie,
kreując zapomnienie na substytut celu.
Tak brną w ułudę, choć na godzin kilka,
byleby tylko zgłuszyć ból, cierpienie.
Tyle jest warta pseudo-szczęścia chwilka
pozwalająca przedłużać istnienie,
ze świadomością,
że… lepszy jest niebyt.
A przecież robią to
właściwie
żeby…


sezon ochronny 

Jedno spojrzenie,
a w głąb duszy wnika;
tembr głosu;
czułość dłoni;
warg onieśmielenie;
nagła,
nieskładna myśli gramatyka.
Tak,
Eros zawsze znajdzie sposób,
by
- gdy zapragnie tego -
ofiary dogonić!


****

Męskie spełnienie…

Ta krągłość kształtów na rozsądek wpływa,
wszak mami oczy moje nieustannie,
chłodem obawy rodzi, ale i… przyzywa;
zagięła parol najwyraźniej na mnie.
Wilgoć, uśpiona jeszcze, obiecuje jednak
rozkoszy mnóstwo, sycenie pragnienia.
Na długo starczy, zdoła całe przegnać?!
Nie zechcę potem ją na inne zmieniać?
Oto pytania są - f i l o z o f i c z n e!
Zadać je sobie musi mężczyzna, czy chłopak.
Stoją tak, kuszą bezwstydnie rozliczne.
Aaaa, co tu się certolić!!! Poproszę sześciopak


WITOLD STANKIEWICZ

poniedziałek, 18 lutego 2019

5. ADRIANA WITKOWSKA - wiersze i opowiadania


5. Adriana Witkowska














List
Wysyłam do Was
Dwa wiersze
By zagościły
W Waszych sercach
Na chwilę
Tak osobiste
Bo spadło na nie
Kilka łez i miłością
Zakręciło..
To jest moje
Też Wasze dziedzictwo
To co ja i my wyznajemy
Nasze dziś i jutro
Dowód naszego tu istnienia
Mój i Wasz trud
Moje zamyślenia
Radość że jesteście
Ze mną i we mnie
Dziękuję i za to Was cenię.....                               Adriana Witkowska- swym dzieciom
**
List do córki
Kolejny Twój wyjazd
Te nasze wstydliwe spojrzenia
To już pożegnanie?
Tak pragnę by było
Jak kiedyś
Gdy byłaś mała
Tak Cię całowałam...
A tu trzeba być dzielną
Mówię więc – wychodzę muszę..
Jakbym ja była gościem
Może tak będzie łatwiej..
Zostanę więc sama
Z różową bluzeczką
Jak z mym amuletem
Będę czekała...                                       Adriana Witkowska - dla swej córki Iwonki

Dom
Chcę domu
Dla nich
Mądrego ich mądrością
Domu z duszą
Mych dzieci
Trwałego ich miłością
By pomieściły się w nim
Wszystkie ich marzenia
Mocnego jak oni
Powstałego ich determinacją
Z dźwiganych na plecach
Cegieł i wapna
Białego jak panna młoda
Z oczami pełnymi szczęścia
Domu z przewagą dobra nad złem
Pragnę tego ich spełnienia... Adriana Witkowska - swoim dzieciom
**
Ojciec
Miał twarde zasady
W życiu
Cieszyć się rodziną
Przytulać swoje
Trzy kobiety
Nie zdejmować
Z serdecznego palca sygnetu
Mieć uśmiech na twarzy
Bez względu na
Co się wydarzy...
Umierać dla ojczyzny..
Czekać w obozie
Modlić się o powrót
Przez długie lata
Wrócić bez wiary
W ludzi i w Boga
Pracować dla idei i chleba
Do nocy, bo tak trzeba
Budować z tego wszystkiego
Nasz nowy dom.. z uśmiechem....   Adriana Witkowska-  mojemu ojcu



Optymistyczna refleksja             



Skąd nagle ta siła

Tak radośnie kroczę...

Coś we mnie wstąpiło

Może to słońca moce.....

Od tej jednej chwili

Nawet nie słyszę

Wiosennego wiatru

Co w mych oknach kwili
Straszy i latarnią miota
Myśli me i ludzie
Uskrzydleni wiosną
Nieśmiało a jednak
Swe głowy
Z nadzieją podnoszą
Ja chętna więc przyjąć
Wszystkie dary losu , czekam...
Oby już przyszła
Nie zmroziła owoce..
Dała to wszystko
Co nam zwykle
Na wiosnę potrzeba
Ta wiosna.....


Skrzydlate wspomnienie

Z głębi świadomości
Razem z falą morza
Wylały się me wspomnienia
Niczym mewy swymi skrzydłami
Poruszyły najgłębsze struny pamięci
W świetle poranka
W miękkości piasku
Przesiewam swą młodość
Pierwsze zauroczenia
Ulotne chwile
Bezpowrotnie uciekające
Razem z odpływem morza..
Znajduję muszelki pamięci
Odtwarzam chwile....


Kocia miłość                                               

Na miłosnej
Karuzeli
Zakochana w kocie
Zapatrzona
W jego spojrzeniu
Zapomniała
O swoim kobiecym
Przeznaczeniu
Pieściła
Głaskała czułymi słowy
A czas przeminął
Dla białogłowy
Została wdową
Po kocie niecnocie
Samotna
Co miała kota
Na punkcie kota...


Wyśpiewać swe życie...Wiersz dla Mirosławy Branickiej- Polarczyk

Dziewczyno
W czerwonej sukience
Z sercem gorącym
Jak słońce
Czy wiesz,że w ten
Dzień zimowy
Zawładnęłaś
Mym życiem
Niechcący?
Wróciły moje wspomnienia
Szalonych młodością dni
Rzuciłaś nam czary w piosence..
Stopiłaś na rzece kry...
Rozgrzałaś na nowo serca
Spełniłaś swe sny..
Wyśpiewać swe życie
W piosence
Żyć z nią na ,,ty”
Żyć coraz piękniej i piękniej....
Dziewczyno w czerwonej sukience
To Ty!.....


Czar chwili



Zapamiętać tę chwilę

Wyścieloną słońcem

Pachnącą pieszczotą lata

Ciepłą przyjaznym wiatrem
Falującym na naszych ciałach
Złoconą uczuciem
Odbitym od horyzontu
Naszych pragnień...


Kanikuła



Jest lato

Z gorączką uczuć

Słoneczna eksplozja
Ukrywanych myśli
Zaborcza kanikuła
A serce me woła
Chcę jeszcze
Do drugiego się
Serca przytulić
Rozkołysać się
Jak drzewo na wietrze
Posłuchać jak mówi
Jeszcze, jeszcze....


Pęknięta szklanka



Nasze życie jak

Pęknięta szklanka

Nie zapełni się

Nektarem życia

Nie da się złożyć
Okruchów szkła
Które ranią
Zresztą los
Układa nam karty
Nie wróci już ten czas
Nie znajdziemy tego miejsca
Tego miejsca
Już nie ma...




Nasz los



Niezwykłość dnia

Niuanse każdej chwili

Nasz chleb powszedni

Los co kwili

Opadający liść

Ostatni akord
Rapsodii pianisty
Gdy wybrzmiał
Z rana
Odchodzący
W mrok człowiek
Ta myśl
Dręcząca
Ciągle taka
Sama....

ADRIANA WITKOWSKA



Babę zesłał Bóg...



Z koncertu z okazji 25 – lecia kabaretu ,,Monte Verde” wróciłam zauroczona i napisałam wiersz pt. ,,Wyśpiewać swe życie”. W ten zimny lutowy wieczór nasze serca roziskrzyły bowiem piosenki. Wszystkie one śpiewały nam o naszym życiu....Przy okazji wielu rocznic i koncertów, wykonawcy udowodnili , że ich obecność na scenie jest nam słuchaczom UTW wielce potrzebna. W swych coraz to innych programach, rozbawiali nas ciętym dowcipem i piosenką. Tym razem program nosił tytuł ,,Co nam w duszy gra”. Mnie szczególnie zagrało, jeśli zaraz napisałam wiersz..

Wspominać będziemy ciepły głos Bożenki Rudkiewicz, jej oraz poszczególnych słuchaczy , pełne dowcipu role, skecze oraz piosenki...

Jednak ja napiszę i dedykuję ten mój komentarz kobiecie ,,orkiestrze”, Mirosławie Branickiej- Polarczyk. Przy wielu występach ,,Śpiewnika Uniwersyteckiego”, widzieliśmy Mirkę na scenie, sprawnie dyrygującą grupą oddanych piosence słuchaczy. Tym razem obserwowałam ją dokładnie i doszłam do wniosku, że pracę jaką wykonała w przygotowanie zespołu, to właśnie jej ogromny sukces. Umiejętnie w sposób tylko wykonawcom wiadomy, za pomocą umówionych znaków, kierowała machiną jaką był ten występ. Poruszała się lekko i zwiewnie , jakby to dyrygowanie nie sprawiało jej żadnego wysiłku. Była raz na scenie, raz poza nią, śpiewała i do tego jeszcze akompaniowała wszystkim wykonawcom. Ubrana w zwiewną czerwoną sukienkę niczym obłok, była centrum zainteresowania wielbicieli jej talentu. Jak wielkim nakładem pracy osiągnęła ten sukces , można się tylko domyśleć... Jeśli chciałabym określić te moje odczucia z występu Mirosławy, to wielkie oczarowanie jej osobowością, umiejętnościami, pracowitością oraz pięknością duszy...

Bo naprawdę babę zesłał Bóg - bo cóż innego stworzyć mógł ?



Ps. Koncert ten odbył się w gościnnych progach Teatru Lubuskiego w Zielonej Górze 4 lutego 2019 roku- reżyseria Elżbieta Donimirska, scenariusz- Bożena Rudkiewicz, opracowanie muzyczne – Mirosława Branicka – Polarczyk .



Adriana Witkowska



Nieplanowane z życia wzięte niespodzianki
czyli zerwane ścięgno Achillesa!....

Niespodzianka miała być, a jakże-miała przyjechać córka z Anglii i przyjechała-okazuje się z pomocą! Zaplanowałyśmy wyjazd do rodziny do Turku na święta i był, ale z ,,małymi” przeszkodami. Wszystko to się udało, ale ile sił kosztowało-to zaplanowane i n i e z a p l a n o w a n e lepiej nie mówić. Pragnę dodać kilka refleksji do tematu dotyczącego –co życie nam czasem ofiarowuje, bez względu na nasze zamiary. Choć nie jestem z wami ,,fizycznie”, ale nie chcąc ,,wypaść” z toku zajęć, a temat jest wielce interesujący, zabieram głos. Ciekawy temat, bo przecież każdy z nas chce ,,urządzić” swoje życie jak mieszkanko, na swój tylko sposób, by poczuć się w nim komfortowo. Przyszłość jawi się nam jak wielka niewiadoma i tak do końca nie wiemy czym nas może zaskoczyć. Przeważnie zaskakuje, gdy się tego nie spodziewamy, lub właśnie zaplanujemy. Właśnie wtedy dzieją się jakieś nierealne nieplanowane zjawiska. Mam tę świadomość dziś bardzo znaczącą, leżąc z nogą uniesioną wysoko w górę (bo tak zaleca medycyna). Tak wypaść z orbity swoich możliwości ruchowych i poruszać się jak manekin, którego ludzie ubierają i rozbierają ...Ale, ale, ja ze swoim poczuciem optymizmu- walczę-chwytam za kule i już chodzę, mimo chwilowego zniewolenia i strachu. Mam plan- c h o d z i ć i inaczej jak kiedyś spostrzegać swoje możliwości ruchowe. Jednak nie rezygnuję z wyjazdu na święta, daję się wepchnąć do samochodu i leżąc na dwóch tylnych siedzeniach z nogami na klatce z kotkiem z uniesionymi nogami, jadę na święta, by tam zrelaksować swoje nadszarpnięte nerwy. Ta niespodziewana historia, uczy mnie i tym podobne szybkie osoby o ,,określonym” wieku- nie spieszyć się i jeszcze do tego czytać horoskopy, bo gdybym przeczytała ubiegłoroczny horoskop, to dowiedziałabym się, że w grudniu nie leć do telefonu , bo możesz już nie wstać na własne nogi. Zaglądnęłam więc do horoskopu na 2017 rok i dowiedziałam się, że moja przyszłość jest podporządkowana księżycowi, że cenię sobie spokój (o tak!) że będę idealizować świat (o nie!), że dzięki przyjaciołom wzbogacę się duchowo i że mam uważać na mój słaby punkt –stawy. Dalej, że każdej planecie patronuje kwiat, a moim kwiatem jest piwonia. To się dziwnie zgadza, bo u koleżanki Ani w ogródku zawłaszczyłam sobie prawo do ich pielęgnacji i kocham je tak jak Was...z pozdrowieniami



Adriana Witkowska



Taki zwyczajny dzień

Taki dzień, o którym nic jeszcze nie wiesz jaki będzie... Może przecież doprowadzić cię do ekstazy, a może sponiewierać, lub dużo nauczyć. To był na sto procent właśnie taki dzień, a w dodatku pełen słońca. Gdy coś zaczynało się gmatwać, pogoda to naprawiała. Rankiem ,,poleciałam’’ do banku, by z bólem w sercu wpłacić na konto wspólnoty dużą zaległą sumę i z pustym portfelem wracałam przygnębiona do domu. Skwitowałam to krótko-,,oni tak potrafią” –na obronę własnej głupoty. W domu czekała wiadomość od Ewy-wysłałam ci artykuł o tobie. Niestety był w programie, który się nie otworzył. Pomyślałam, co też ta Ewa mogła o mnie napisać- tyle ,,wszystkiego” się przecież w życiu działo! Jakie tajemnice o mnie chce wyjawić... Wiem , że w pocie czoła go pisała. Nawet ścigała mnie telefonem, gdy byłam na cmentarzu z pytaniem- ,,Ada, a w którym roku byłaś na Festiwalu w Warszawie, to ty już jesteś taka stara?” Tak, tak, Ewuniu, taka stara-odpowiadam. Pomyślałam, biedna pisze nawet w niedzielę, bez odpoczynku... niech już napisze wreszcie, bo wpadnie prze zemnie w nerwy. Za chwilę, wychodzę z domu na uroczystość z okazji 71 rocznicy Powrotu Zielonej Góry do Macierzy. Co roku młodzież naszego grodu, składa hołd, przed Ratuszem pionierom miasta. Może to aktywne życie i praca dla pokolenia, tak owocuje naszą pionierów żywotnością. Wracam usatysfakcjonowana do domu, a tu wiadomość od Barbary Konarskiej, ,,dobre opowiadanie”, napisałaś...znowu radość z tego faktu. Za chwilę uświadamiam sobie, że dziś właśnie jest moja wizyta u lekarza, na którą czekałam 5 miesięcy tzw rezonans magnetyczny. Czytam więc, że jeszcze przed badaniem należy zrobić badanie. Lecę więc na łeb i szyję, do ambulatorium, a tam kolejka jak się patrzy...co zrobić? –zostaje już tylko dwie godziny do badania... a chłop,,żywemu nie przepuści”, więc czekam... W efekcie po godzinie mam wszystko i z wynikiem jadę taksówką do lekarza. Jest nas w poczekalni tylko 6 osób, ale na każdą osobę lekarz przeznacza pół godziny. Szybko obliczam trzy godziny czekania... Trochę jeszcze się to przedłużyło, ale jest nadzieja. Ludzie wychodzą po rezonansie z tajemniczymi twarzami, jakaś kobieta spłakana z wenflonem w ręce...co to będzie ze mną się działo - myślę... Zapowiada się fajny wieczór z maszyną... Wreszcie proszą, bardzo uprzejmie, przebierają w zielony szlafroczek i tak przystrojoną wsuwają do tunelu. Słyszę jeszcze głos-proszę zamknąć oczy a za chwilę otworzyć-ale już nie otwieram nie chcę nic widzieć. ..Nagle zaczynają się różne hałasy, jakby samochód przejechał mi po głowie, za chwilę start samolotu i jeszcze strzelanie...czuję jednak że żyję, więc jednak nie zabili? Z uśmiechem na ustach wyjeżdżam z tunelu jak zwycięzca na rydwanie, a lekarz dopytuje-no widzi pani, nic się nie stało, a wynik pocztą do domu. Wyskakuję z tego pojazdu i lecę do domu, by kontemplować ciszę w domu i atrakcyjność tego niezwykłego dnia. Szczegółowy wniosek z tego dnia to-czytaj uważnie urzędowe pisma!



Adriana Witkowska